czwartek, 10 marca 2011

Dzień 59 - [Chiny] Pałac Jingjang, Seven Stars Park i dwie pagody w Guilin

Nazajutrz, po niespełna 5h snu, wstaliśmy by udać się na śniadanie, a następnie przeznaczyć niedzielę na zwiedzanie Guilin. Widok z okna hostelu był bardzo oryginalny...



...a wnętrze hostelu bardzo czyste i porządne, w stylu europejskim... 



W barze, przy recepcji można było zamówić europejskie śniadanie, jednak nie po to przejechaliśmy 1000km wgłąb Chin, aby jeść jajecznicę na boczku :)

Zapuściliśmy się na okolicę w poszukiwaniu jakiejś knajpki, żeby się posilić.. Wędrowaliśmy ulicami, uliczkami, gdzie oprócz sex-shopu, odwiedziliśmy 'otwarte' sklepy i "bary". 




O kontrasty nie trudno na ulicach Guilin... Poniżej bary i restauracje ;)




W końcu trafiliśmy do dziwnego miejsca, gdzie samemu można było sobie skomponować zupę... Na blacie leżały warzywa, makarony oraz przyprawy. Zamówienie okazało się łatwe, bo wystarczyło wskazać palcem co się chciało :) Cena? Śmieszne 5 Yuanów, czyli 2zł :)


Bardzo smaczne, ale mega ostre :P Wracając zwróciliśmy uwagę na organizację ruchu na ulicach miasta, a właściwie na jej brak... 



Każdy jeździ jak chce, światła nie są ważne, a babcia na rowerze nie ma obaw wymuszając pierwszeństwo rozpędzonej ciężarówce... Nawet po chodniku jeżdżą motorami...



Po powrocie do hostelu dalej nie wiedzieliśmy co chcemy zobaczyć, na co się zdecydować, bo to duże miasto, więc zapytaliśmy recepcjonistki w hostelu. Okazało się, że za śmieszną cenę możemy sobie wynająć przewodnika po Guilin, wraz z busikiem. Na początku myśleliśmy, że to jakaś bajka, jednak zaryzykowaliśmy i okazało się, że był to strzał w dziesiątkę... Za ok. 10zł od osoby, mieliśmy do dyspozycji minibus'a wraz kierowcą i przewodnikiem na cały dzień!

Jako pierwszy punkt wycieczki, przewodnik zaproponował nam kompleks pałacowo-parkowy "Solitary Beauty Peak". Wejście do parku otwiera reprezentacyjna brama miasta "Jingjiang Prince City". 



Po przejściu przez dziedziniec wchodzimy po kamiennych schodach do pałacu Wang Cheng z dynastii Ming. 



W środku typowe stroje dla tej epoki, prezentacje multimedialne i makiety. 




Dalej mijaliśmy spory gmach, który obecnie pełni rolę uniwersytetu. 


Dla kolegi Christian'a z Niemiec ciekawszy jednak był pachołek stojący na drodze :) [1]


Następny na naszej drodze znalazł się ogród chiński, gdzie przed słońcem można było schronić się w małych pawilonach. 


Christian znów nie byłby sobą, gdyby nie spróbował swoich sztuczek akrobatycznych. [2]


Dookoła rozpościerał się wielki staw, nad którym rozpościerał się zygzakowaty most kamienny. 



Staw sąsiadował natomiast z wysokim wzgórzem skalistym, na którego szczyt planowaliśmy się wspiąć. Wokół wzgórza przeliśmy ścieżką udekorowaną tradycyjnymi czerwonymi lampionami. 



Droga na szczyt wzgórza prowadziła przez 306 kamiennych schodów, których pokonanie w 40 stopniowym upale jest niebywale męczące.


   

Na swojej drodze spotykaliśmy wiele ciekawych motywów...




Jednak widoki jakie można podziwiać u szczytu rekompensują poniesiony trud i wysiłek. 




 

Z góry widać całe miasto Guilin, które wkomponowane jest wprost w wystający las skalistych gór wapiennych. 


Na szczycie znajduje się też także mała świątynia.



Z tarasu widokowego, możemy podziwiać bliźniacze wzgórze oraz rzekę Li River, po której poruszają się statki wycieczkowe.


Udając się schodami w dół, nie śmiałbym nie pokazać kolejnego wyczynu Christiana - wejście na sztuczną półkę ze stromych schodów. [3] 



Z daleka udało mi się wypatrzeć kościół katolicki :)

U stóp wzgórza znajduje się przyjemna restauracja, gdzie królują lampiony i żółte parasole.



Dalej udaliśmy się do jaskini, która była miejscem kultu religijnego. Na ścianach kaplic znajdowały się podobizny przodków i klęczniki wraz z skarbonkami. 



Gdzie indziej znów stały posągi Buddy... 


... a komnaty były podświetlone kolorowymi światłami.



Zwiedzanie całego kompleksu zajęło nam około 3 godzin. Jako następny punkt programu wybraliśmy "Seven Stars Park", czyli ogromny wszechstronny kompleks parkowy, słynący z kilku ciekawych budowli i miejsc widokowych.


Co najlepsze przewodnik, za każdym razem załatwiał nam bilety i czekał poczciwie na nas w busiku przed wejściem.

Park pełny jest malowniczych ścieżek, mostków, oczek wodnych, które otacza bujna roślinność, kwiaty i drzewa.




Bardzo ciekawy okazuje się plac "Glory of China", gdzie na półkolistym murze, znajdują się płaskorzeźby wszystkich słynnych motywów i zdarzeń z historii Chin.






Przed placem rozpościera się ogromna wolna przestrzeń, której koniec ma miejsce przy pawilonie, gdzie obecnie mieszczą się kawiarnie i restauracje.


W cieniu, pod drzewami można spotkać lokalną społeczność oddającą się grze w karty, czy też madżonga...




Jednym z symboli Seven Stars Park jest most Flower Bridge. Zbudowany w dynastii Song, jest najstarszym mostem w Guilin. Każdej wiosny i lata, dekorowany jest przez ludzi kwitnącymi kwiatami - stąd nazwa.



O wiele ciekawiej most wygląda z dalszej perspektywy. Szczególnie, gdy weszliśmy do połowy pewnego wzgórza, skąd widać też całe miasto.



Wracając na główną ścieżkę mogliśmy podziwiać chiński pawilon wkomponowany w skały wzgórza. 




Już wtedy większość z nas miała dość upału...


Nie poddaliśmy się i zmierzając ku wodospadom, zauważyliśmy ciekawe małpie posągi. W tym momencie nasz 'German Monkey', czyli Christian zaprezentował swoje akrobacje... [4]



Spacerując po parku otaczała nas piękna sceneria, nawet jeżeli były to toalety publiczne, to były one genialnie wkomponowane w architekturę ogrodów.



Tuż obok szumiących wodospadów, można było sobie zrobić zdjęcie z okazałymi pawiami.


Niespotykany motyw, to chińskie zdania wyryte na kamieniach wodospadów, czy też rzeźbiony żółw :) 



Jednak to co mnie najbardziej rozśmieszyło to znak 'Uwaga woda':)


Wodospady wpadały do malowniczego stawu, otoczonego przytulnymi miejscami do odpoczynku.



Bardzo sympatyczne wydały mi się stolik i stoliczki w kształcie małych grzybków :)





Przy głównej alejce spotkaliśmy sprzedawcę, który własnoręcznie wykonywał ciastka z sezamu. Najpierw ubijał wielkim młotem kruchy materiał, a następnie formował gotowe batoniki.





Niestety nie starczyło nam czasu na zobaczenie słynnych gór w kształcie wielbłąda (Camel Hills), bo byliśmy już spóźnieni na umówioną godzinę przy wejściu do parku. W drodze powrotnej spotkaliśmy  za to prawdziwe małpy bawiące się na gałęziach drzew...




Moją uwagę przykuło także zgromadzenie przy wielkiej skale wzgórza. Otóż wszyscy zgromadzeni po prostu chłodzili się przy wejściu do jaskini. 


Sama jaskinia była dość mała. Parę stalagmitów podświetlonych kolorowymi światłami.


Zaraz przy głównej bramie znajdowała się świątynia o tradycyjnej chińskiej architekturze, złożona z wielu pawilonów.




 Była to jedna z ciekawszych i bardzo 'prawdziwych' świątyni jakie widziałem w HK i Chinach.





Dookoła paliło się wiele kadzideł, a w tle przechadzali się mnisi. 


Ciekawy kształt miała jedna z ławek na dziedzińcu świątyni.


To był koniec naszej wycieczki do Seven Star Park. Zrobiliśmy się głodni, więc kierowca zaproponował nam pewną restaurację, która była dość droga jak na Chiny, jednak standard był na bardzo wysokim poziomie. Obsługę stanowiły piękne młode dziewczyny, wystrój restauracji był bardzo elegancki.

Jednak w momencie, gdy zapytaliśmy o jakąś pozycję z menu (a konkretnie o węża), zaprowadzili nas na zaplecze, gdzie w klatkach znajdowały się zwierzęta, które każdy może sobie zamówić :|




W klatkach są węże, kaczki, świnki morskie, bażanty, a także wielkie ryby w akwariach...


Nie zdecydowaliśmy się na żadne ze zwierząt z klatki, tylko zamówiliśmy standardowe potrawy. Trochę nam apetyt zmalał po widoku zaplecza...Jednak jedzenie było bardzo dobre i przy tym elegancko podane.







Największą atrakcją restauracji byliśmy oczywiście my. Przez cały czas pobytu, przy naszym stole stało kilka kelnerek, które dyskutowały o tym jacy jesteśmy przystojni :D Bynajmniej tak nam przetłumaczył przewodnik... :)




Po sporym posiłku udaliśmy się w ostatni punkt wycieczki - nad jezioro gdzie w centralnym miejscu stoją dwie pagody - Słońca i Księżyca.



W dzień pagody nie prezentują się tak okazale, jak po zmierzchu, gdy włączone jest oświetlenie. Dlatego też postanowiliśmy odpocząć tu aż do zmierzchu. Tutaj wspólne zdjęcie z kierowcą i przewodnikiem.


W trakcie oczekiwania na zachód słońca, spacerowaliśmy brzegiem jeziora, przy którym znajdowały się parki i restauracje.





Na końcu ścieżki ulokowano małe molo z potężną płytą w kształcie medalu. Najlepsze miejsce na podziwianie dwóch pagód.



Gdy zaszło słońce i nastał wieczór, pagody rozbłysły dwoma odcieniami światła. Adekwatnie do nazwy, Pagoda Słońca świeciła na żółto, Pagoda Księżyca na biało. Poniższe zdjęcia tuż po zapaleniu podświetlenia...




Najbardziej zaskakującym wydarzeniem dzisiejszego dnia okazało się spotkanie z Piotrkiem i Anią z Polski, którzy byli razem z nami na wymianie z IAESTE w Hong Kongu i również wybrali się na wycieczkę do Guilin, jednak nie z naszą ekipą... Niby wiedzieliśmy, że będziemy w tym mieście w tym czasie, ale nikt się nie spodziewał spotkania przy dwóch pagodach :)






Wracając do busika, chłopaki dorwali świecącą kulę i się do niej przylepili. W tym oczywiście Christian [5]


Trzeba przyznać, że było to bardzo widowiskowe zakończenie całego dnia w Guilin. Dwie pagody są symbolem miasta i właśnie w nocy wyglądają najlepiej.



Jako, że około 20.00 mieliśmy pociąg powrotny do Shenzen, to musieliśmy wrócić do hostelu przed 19.00 i podziękować przewodnikowi i kierowcy za całodzienną wycieczkę po Guilin.

W tym momencie nasz weekend w Chinach dobiegł końca i przed nami 13 godzinna podróż powrotna do Hong Kongu. Tam jeszcze w pociągu poznaliśmy pewną dziewczynę ze Szwecji, która już od miesiąca podróżuje sama po Azji.. Udzieliliśmy jej parę wskazówek a propos HK i pożegnaliśmy na stacji metra w Hung Hom.

W akademiku byliśmy w poniedziałek o 11 rano... bogaci w 3 dniowe doświadczenia z wycieczki Chin :) To był genialny weekend w doborowym towarzystwie i mnóstwem wrażeń!