czwartek, 9 września 2010

Dzień 31 - Tai Po Market, świątynia w dżungli i wodospady...

Jako, że w niedzielę 1 sierpnia większość praktykantów zaplanowała sobie wycieczkę na Wielkiego Buddę, ja wraz z Bali'm dołączyliśmy do Piotrka i Karoliny. Postanowiliśmy wybrać się w miejsce dosłownie nieznane. Wodospady, które chcieliśmy zobaczyć, nie były opisane w żadnym przewodniku. Jedyne informacje jakie posiadaliśmy to kilka wskazówek z internetu jak dotrzeć na miejsce.

Pierwszą z nich było dotarcie do stacji Tai Po Market za pomocą metra. Po około 25 minutach podróży z Hung Hom, naszym oczom ukazała się niezliczona ilość rowerów przypięta do wszystkiego, co by się do tego nadawało. Tutaj na obrzeżach Hong Kongu, rower to ważny środek lokomocji.
 

Kolejną wskazówką było znalezienie minibusa numer 25K. Niestety nie było go w pobliżu stacji MTR, więc postanowiliśmy zwiedzić nieco miasteczko Tai Po. Słynnym miejscem jest wielki budynek targowiska, na którym możemy kupić dosłownie wszystko. My zwiedziliśmy jedynie parter, gdzie znaleźliśmy stoiska rybne, mięsne, czy też z żywymi zwierzętami, gotowymi do uboju...
 





Dalej weszliśmy w uliczkę targową, na której z kolei sprzedawano owoce, warzywa, przyprawy itd. Co ciekawe część z nich suszona była na środku ulicy, tak aby słońce sięgało koszyków.
 




Udało mi się też uchwycić 'prawie tradycyjny' chiński kapelusz lokalnej sprzedawczyni :)
 

Tuż obok targowiska znaleźliśmy niewielką świątynię Man Mo.
 


Była ona jedna z najciekawszych jakie na ten czas odwiedziłem. Pełna aromatycznych kadzidełek, nie przepełniona turystami, wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Czuć było atmosferę zadumy i brak komercji.
 
  


Najciekawsze są spiralne kadzidełka zawieszone u sufitu, które potrafią się palić nawet tydzień, tak aby życzenia i prośby napisane na czerwonych kartkach spłonęły wraz z nimi.
 


Po przejściu przez kolorowy most rozciągający się nad kanałem, który dzieli Tai Po i Tai Wo, udało nam się znaleźć przystanek minibus'a 25K.



Niestety tutaj cały rozkład jazdy był w języku chińskim, a jedyne co pamiętał Piotrek to było coś na 'Ng...'. Na szczęście udało się wysiąść na dobrej stacji - 'Ng Tung Chai', która to okazała się być ostatnim przystankiem na trasie :)

Stojąc sami w środku totalnej 'dziury' postanowiliśmy pójść losową ścieżką w górę. Po drodze mijaliśmy opuszczone domy, bananowce, aż na szczęście doszliśmy do początku szlaku, który prowadził do wodospadów.



Dobra droga wiodła wśród lasów i małych wiosek, aż do wielkiej bramy. Po drodze spotykaliśmy też wiele 'kapliczek', co sugerowało, że w pobliżu może się znajdować jakaś świątynia.
 



Ku naszemu zaskoczeniu rzeczywiście dotarliśmy do wielkiego kompleksu taoistycznego w samym środku dżungli!



Bardzo zadbane i inne niż wszystkie dotąd odwiedzone świątynie wydawały się mieć zupełnie inny, wyjątkowy klimat.

Na miejscu, miły mnich przywitał się z nami, powiedział parę słów o świątyni i wręczył zdjęcie kompleksu ze wzgórza w całej okazałości. Kompleks wyglądał na bardzo zadbany mimo, iż znajdował się daleko od domów mieszkalnych. To że idealnie komponował się z naturą czyniło go bardzo mistycznym i prawdziwym.
 
  



Karolinie mnich podarował również widokówkę, z liliami, które rosły przy klasztorze.
 

Od tego miejsca zaczęła się prawdziwa wspinaczka górskim szlakiem. Po drodze mieliśmy spotkać 3 wodospady o bardzo prostych nazwach: Bottom, Middle i Main.


  

Jak się domyślacie pierwszym wodospadem był 'Bottom', który okazał się być najlepszym. Przynajmniej do pływania i wspinaczki :)
 


Składał się z dwóch 'basenów', przy czym na ten drugi należało się wspiąć przy pierwszym wodospadzie :) 
Niestety nie wziąłem aparatu na górę, ale wrażenia były podobne jak z jaskini z wąskim prześwitem u góry. Dodatkowo było tam bardzo chłodno...
 


Kolejny wodospad, czyli 'Middle' był wyższy niż 'Bottom' jednak możliwości kąpieli były ograniczone.



Wspinaczka na trzeci wodospad trwała najdłużej bo około 40 minut. Szlak składał się głównie ze 'schodów' skalnych skrytych wśród dzikich gąszczy tropikalnej dżungli...



Po drodze mieliśmy okazję podziwiać widok na okolicę, bowiem znajdowaliśmy się już wysoko w górach.



'Main' był najwyższym z wszystkich wodospadów jakie spotkaliśmy - tutaj też widzieliśmy najwięcej turystów.


Jednak to nie koniec. Okazało się, że wyżej jest jeszcze jeden wodospad i wybierając tą trasę możemy zrobić kółeczko z powrotem do świątyni. Oczywiście wybraliśmy ten szlak, który jednak różnił się od poprzedniego.


Była to bardziej przeprawa przez dżunglę pełną strumieni, drzew bananowych, bambusowych itp.



Jednak dziki szlak był warty przejścia, bowiem ostatni wodospad był naprawdę okazały, a co najlepsze woda z niego od razu uchodziła do strumienia który kończył się na wysokim urwisku. Można powiedzieć, że mieliśmy jednocześnie widok z podnóża i samego szczytu wodospadów.


Bardzo sobie chwaliliśmy możliwość kąpieli, ponieważ przy tej temperaturze i wilgotności, zamoczenie w rześkiej wodzie to prawdziwy rarytas.



Wracając mogliśmy podziwiać piękny zachód słońca, jednak musieliśmy się spieszyć, ponieważ słońce w Hong Kongu zachodzi bardzo szybko (tj. jakieś 20 min), także już o 19.30 jest ciemno.

 

W drodze powrotnej zjedliśmy jakieś chińskie jedzenie w restauracji bez zdjęć ani menu angielskiego :)


Na koniec zdjęcie Tai Po nocą nad kanałem wzdłuż, którego można spotkać rowerzystów i biegaczy...



1 komentarz: