Kilka dni temu dostałem cynk od Borisa z Belgii, że warto odwiedzić klasztory taoistyczne w daleko położonej części miasta - Tuen Mun. Dlatego też w czwartek postanowiłem się tam wybrać. Niestety nikt nie był chętny na taką wyprawę, więc wziąłem tylko swój aparat i udałem się na stację metra. Podróż trwała dobre 45 minut. Spoglądając na mapę HK, Tuen Mun leży na zachodnim krańcu Nowych Terytoriów.
Jest to miejscowość, w którym królują niekończące się rzędy wieżowców. Jednak wśród nich kryje się kilka miejsc wartych odwiedzin.
Najbliżej stacji metra znajduje się klasztor Ching Chung Koon. Dojechać tam można krążącą po Nowych Terytoriach pasażerską kolejką LTR (coś w rodzaju naszych europejskich tramwajów).
Jest to miejscowość, w którym królują niekończące się rzędy wieżowców. Jednak wśród nich kryje się kilka miejsc wartych odwiedzin.
Najbliżej stacji metra znajduje się klasztor Ching Chung Koon. Dojechać tam można krążącą po Nowych Terytoriach pasażerską kolejką LTR (coś w rodzaju naszych europejskich tramwajów).
Ogromny kompleks jest jednym z największych taoistycznych miejsc kultu w Hongkongu. Ponoć w weekendy i święra rozległe tereny świątynne zapełniają się wiernymi i zwiedzającymi. Ja praktycznie byłem tam sam :)
Zbliżając się do centralnej części nie sposób nie zauważyć pawilonów przodków, które mieszczą tysiące drewnianych tabliczek przodków. Podczas nabożeństw, ku pamięci zmarłych przed tabliczkami pali się ofiary z papieru.
Zaraz obok pawilonów przodków znajduje się wielka, ostentacyjna brama prowadząca do głównej części kompleksu.
Równolegle do bramy znajduje się oczko wodne, w którym pływają złote rybki, a dookoła rozciąga się wielkie zadaszenie.
Na środku znajduje się zaś miniaturowa pagoda.
Idąc dalej docieramy na plac przed głównym budynkiem świątyni.
Na placu znajduje się kolejna, charakterystyczna brama.
Na przeciwko niej umiejscowione schody, prowadzą na taras, gdzie oprócz miejsca na kadzidła znajduje się sporych ciekawie zaprojektowana fontanna.
Ornamenty głównego budynku robią wrażenie. Każdy detal jest tu bardzo precyzyjnie wykonany.
Śmiałą bryłę świątyni wieńczy pomarańczowy dach, podtrzymywany przez Tung-bina, jednego z ośmiu taoistycznych Nieśmiertelnych.
Po jego bokach stoją założyciel tego odłamu taoizmu Wong Chung Yeung i jego uczeń Kiu Chang Chun.
Na głównym ołtarzu znajduje się magiczny miecz, za pomocą którego, Lu zabijał demony, packa na muchy używana do odpędzania pecha i tykwa pełna leczniczych ziół.
Na dziedzińcu świątyni wiszą spiralne kadzidełka, na których wierni wieszają swoje prośby.
Pod zadaszeniem na dziedzińcu zanjdują się także wielkie donice na kadzidła wbijane w popiół. Ludzie podpalają je garściami i po odmówieniu modlitwy wstawiają w donice.
Obok dziedzińca stoją mini kapliczki strzeżone przez posągi smoków itp. Wszystko to w otoczeniu pięknych słoneczników.
Za głównym placem na murze znajduje się wielka płaskorzeźba, na której zilustrowano wyobrażenie wszechświata wg tutejszej religii.
Jeszcze dalej usytuowany jest ogród w stylu chińskim z zygzakowatym mostem przez staw, prowadzącym do niewielkiego pawilonu.
Świątynia znana jest z hodowli drzewek bonsai i festiwalu na ich cześć organizowanego co roku na wiosnę.
W położonym na lewo od głównej świątyni budynku można kupić kupon na wegetariański obiad w przyklasztornej stołówce.
Po zwiedzeniu całego kompleksu postanowiłem zobaczyć jeszcze jedną świątynię - Miu Fat. Niestety było już po 16.00 jak dotarłem do jej bram. Świątynia była już zamknięta.
Wokół filarów przy wejściu do tej bogato zdobionej buddyjskiej świątyni owijają się złocone smoki, drzwi pilnują kamienne słonie i lwy, a na krawędziach łukowato wygiętego dachu rzędem stoją porcelanowe figurki mitycznych bestii.
W tle widać nowoczesny kompleks, który stylem odbiega od tradycyjnej architektury, a jego dach ma kształt kwiatu lotosu. Jego granice wyznacza nowoczesna brama w stylu chińskim.
Wracając w stronę stacji metra postanowiłem zagłębić się jeszcze w jedną uliczkę Tuen Mun.
Ciekawy kontrast można spotkać na tych ulicach. Na tle nowoczesnych budynków mieszkalnych wiją się stragany, na których panuje bałagan, brud, a wszystko wygląda jak by miało się zawalić.
Na rogach ulic, w brudnych zaułkach siedzą ludzie, czytając gazetę i nie przejmując się szybkim życiem centrum Hongkongu.
Na przeciwko takich zaś miejsc znajdziemy luksusowe wille.
Wracając do miasta, umówiłem się z Bali'm na wieczorny spacer po bazarze, w celu kupna pamiątek itp.
Jednak po drodze miałem jedną przesiadkę w Mei Foo. Podczas przechodzenia na drugą linię, zza okna zauważyłem ciekawy park. Jako, że miałem trochę czasu postanowiłem się przejść dookoła. Był to "zwykły park" otoczony zewsząd wieżowcami.
Ogród chiński stanowił część parku. Nie brakowało tu malutkich mostków, pagody i stawów ze złotymi rybkami...
Reszta parku to plac zabaw dla dzieci oraz kompleks sportowy.
Całość robi wrażenie i jest bardzo przyjemną odskocznią od miejskiego zgiełku. Mieć taki park u stóp swojego bloku to istny skarb.
Po zachodzie słońca, parę stacji metra dalej, wylądowałem na targu Sham Shui Po, w niemożliwie przeludnionej dzielnicy na obrzeżach Mong Kok.
Na stoiskach można kupić głównie komputery, sprzęt elektroniczny, a także ubrania, zabawki, gadżety.
Co ciekawe, można tu kupić sobie tzw. "złoty numer" na komórkę. Wygląda na to, że sprzedawcy wykupili wszystki startery, wydrukowali ich numery na kartkach i jeżeli komuś się spodoba może sobie wybrać :)
Na koniec jeszcze przeszliśmy się na Mong Kok i pojechaliśmy do akademika.
Uff... to było ciekawe popołudnie:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz