Kolejną niedzielę postanowiliśmy spędzić poza miastem. Wybraliśmy się na południową część wyspy Hong Kong do Stanley Village. Podróż trwała około godziny. Najpierw metrem do Central, a później autobus. Aby dostać się do Stanley trzeba przejechać wąskimi ulicami na zboczach gór, które schodzą prosto do morza. Mijaliśmy parę innych wiosek w zatokach takich jak Deep Water Bay czy Repulse Bay.
W miejscowościach wypoczynkowych nad morzem stoi pełno wieżowców, ale i mniejszych domów mieszkalnych. Ponoć ceny apartamentów są tutaj kosmiczne, więc większość mieszkańców jest raczej dość zamożna.
Stanley Village bardzo przypomina śródziemnomorskie miejscowości wypoczynkowe, jak na przykład te z Chorwacji. Jest tu długa promenada, bary i restauracje, a na ulicach więcej jest obcokrajowców niż ludzi lokalnych.
Jedną z bardziej okazałych budowli w Stanley jest kolonialny zabytek 'Murray House', który został przeniesiony cegła po cegle z centrum miasta. Obecnie mieszczą się tam restauracje.
Przed budynkiem stoją okazałe kolumny, które wprowadzają trochę bardziej śródziemnomorski antyczny klimat.
Po lunchu (w McDonaldzie:P) udaliśmy sie do świątyni Tin Hau. Świątynia jest mała i przypomina bunkier. Co ciekawe na wejściu jest mini dziedziniec z 'dziurą' w dachu.
W środku możemy zobaczyć wiele postaci buddyjskich, poczuć zapach kadzidełek, a także małe modele dżonek (łodzie płwyające w HK w XVIII wieku).
Dalej wspięliśmy się na wzgórze, aby dotrzeć do kolejnej świątyni Kwun Yam Temple. Ta z kolei przypominała bardziej stołówkę niż świątynię. Może dlatego, że są to zwykłe pawilony z normalnymi świetlówkami i krzesłami, a jedynie w centralnej części jest ołtarz.
Za świątynią jest wielki posąg bogini miłosierdzia. Jest ona zwrócona twarzą do morza. Wokół jest parę malowideł, z których to największę po prostu bardziej mnie śmieszy niż napawa zadumą:)
Z wzgórza rozpościera się widok na całą wioskę Stanley (na zdjęciu Leo, Matt, ja, Jinny i Laureen).
Poniżej jeszcze jedna fotka ukazująca urok tego miejsca...
Wracając ze wzgórza minęliśmy jeszcze raz Murray House i udaliśmy się na molo. Całkowicie zadaszone jest świetnym miejscem, aby odpocząć, bowiem powiewa tam orzeźwiający wiaterek.
Wokół molo cumuje wiele malutkich łódek tubylców.
Widoki z promenady są naprawdę boskie, tym bardziej, że trafiliśmy na świetną pogodę.
Idąc dalej na południe wioski, wchodzimy na słynny targ. Możemy tam kupić głównie pamiątki, ale także i ciuchy, stroje kąpielowe, czy też biżuterię itp.
Po przejściu przez targ (a nie jest to proste w takim tłumie) naszym oczom ukazała się mała dzika plaża. Widok skał i wzgórz otaczjących zatokę jest co najmniej imponujący.
Na przeciwko dzikiej plaży stoją maleńkie domki - jak się mogę domyślać - pewnie tutejszych rybaków.
My jednak postanowiliśmy popływać na bardziej cywilizowanej plaży. St. Stephan Beach jest małą plaża na półwyspie Stanley. Jest strzeżona, z siatkami chroniącymi przed rekinami. Wokół jest pełne zaplecze, z prysznicami, sklepem, restuaracją itp. Tutaj również widać wielu 'białych' :)
Woda nie była, może krystaliczna ale mimo to bardzo czysta i ciepła. Plaża zaś była piaszczysta, lecz piach był bardzo gruboziarnisty, co niestety nie było najprzyjemniejsze. Wokół jest jednak dużo drzew, więc można się schować w cieniu.
Po kilku godzinach na plaży odwiedziliśmy jeszcze cmentarz żołnieży poległych w japońskiej okupacji. Znajduje się on na wzgórzu. Nie wiem czy można mówić o cmentarzu, że jest malowiczy, ale taki był.
Co ciekawe ludzie nadal przynoszą przed groby podarki - gazety, napoje, jedzenie itp. Dość dziwna sprawa...
Ze wzniesienia cmentarza widać było całą zatokę Stanley Village.
Wracając autobusem mieliśmy pecha. Autobus się zepsuł, bo zagotowała się woda w silniku. Kierowca był strasznie przerażony i przepraszał wszystkich z osobna, tak jak by to była jego wina. Tak się przejął, że zaczął wydzwaniać do innych kierowców, aby podjechali po nas innym autobusem.
Jako, że zatrzymaliśmy się w dość ciekawym miejscu na wzgórzu to poniżej fotka z cieśniny prowadzącej do portu HK.
Na zakończenie dnia udaliśmy się do dzielnicy Tsim Sha Tsui na kolację. Po drodze mijaliśmy najstarszy hotel w Hong Kong'u - The Penisula Hotel. Jest to jeden z nielicznych kolonialnych zabudowań w HK.
Restauracja o nazwie Food Republic jest o tyle wyjątkowa, że składa się z wielu kuchni azjatyckich. Przykładowo możemy wybierać pomiędzy chińską, wietnamską, tajską, japońską itp. Stoliki są umiejscowione na środku, a stoiska z jedzeniem dookoła tej przestrzeni.
Ja zamówiłem 'Lemon Chicken' z ryżem - palce lizać :D