czwartek, 8 lipca 2010

Dzień 2 - chińskie Las Vegas...

W niedziele obudziłem się ok. 13 i wraz z Arturem, Adamem i Balim wyruszyliśmy w stronę portu, aby udać się promem do Macau. Musieliśmy tam pojechać, aby dostać pieczątkę 'training visa' potrzebną do odbycia praktyki IAESTE. Idąc z Hung Hom w stronę Tsim Sha Tsui mijaliśmy pełno wielkich centrów handlowych, barów i restauracji. Po Hong Kongu na pieszo przemieszczać się najlepiej po specjalnie stworzonych chodnikach, które wznoszą się nad ulicami i łączą sąsiadujące budynki. Nie musimy wtedy stać na światłach, a przy okazji mamy ciekawe widoki na ulicę z góry.

W dzielnicy możemy też znaleźć malowniczy park. Tutaj w Hong Kongu, praktycznie na każdym kroku ludzie próbują upakować jak najwięcej zielni, tak aby miasto nie składało się tylko z betonowych płyt i budynków.

Przechodząc przez Nathan Road możemy zostać 'zaatakowani' elegancko ubranymi sprzedawcami zegarków i innych dóbr luksusowych. Nastawiają się oni głównie na obcokrajowców, więc należy uważać i nie wdawać sie w dyskusje z nimi, ponieważ potrafią nam wcisnąć jakąś rzecz do ręki i odrazu płacić.


Nad ulicami przepełnionym przechodniami, znajdziemy masę neonów zapraszających do sklepików, miejsc masażu, akupunktury, czy też szybkich barów i restauracji. Idąc dalej w kierunku portu, dochodzimy do bogatej części hotelowo-usługowej. Znajduje się tutaj jedno z największych centrów handlowych Hong Kong'u - Harbour City. Na ekskluzywnych, klimatyzowanych piętrach możemy spotkać takie sklepy jak Prada, Gucci, Louis Vuitton itp. Bogactwo, aż kipi patrząc na limuzyny, czy też auta sportowe podjeżdżające pod hotele np. Gateway Marco Polo Hotels. 


Za centrum handlowym rozpościera się piękny widok na wyspę Hong Kong - Central.


Natomiast po drugiej stronie Harbour City znajdziemy China Hong Kong City, gdzie znajduje się terminal odpraw dla promów do Macau. Bilet kosztował 148HK, a promy odpływają tu co pół godziny. 


Po odprawie paszportowej weszliśmy na prom, który w środku przypominał wnętrze samolotu. Wygodne szerokie fotele + stewardessy. Prom płynął bardzo szybko, ale mimo to podróż trwała około godziny. Na miejscu znów trzeba było przejść odprawę paszportową.


Macau to drugi, obok Hong Kong'u, specjalny region administracyjny Chińskiej Republiki Ludowej. Początki kolonii sięgają XVI w., kiedy w Makau osiedlili się pierwsi portugalscy kupcy. Obszar ten był zarządzany przez Portugalczyków aż do przekazania go Chinom, czyli do dnia 20 grudnia 1999. Miasto słynie z kolonialnej zabudowy zmieszanej z nowoczesnymi wieżowcami kasyn i hoteli. Jest też nazywane chińskim Las Vegas. 


 

W Macau spędziliśmy 6 godzin. Zaczęliśmy od małego miasteczka stylizowanego na Portugalską miejscowość, a także obok małego koloseum oraz miasta chińskiego. Jest tu dość dobrze widoczny kontrast niewyobrażalnie wielkich kasyn i hoteli z małymi kolonialnymi budynkami.



Po drodze zatrzymaliśmy się w restauracji na uboczu, żeby sprawdzić prawdziwie lokalne jedzenie. W restauracji nikt nie rozumiał angielskiego, ale na szczęście były obrazki z daniami:) Był to raczej rodzinny biznes, gdyż po schodach schodziły dzieci które następnie myły i suszyły naczynia na stole obok nas! Przygotowywaniem dań też częściowo zajmowano się na stołach obok klientów (np. obieraniem kapusty itp.) Dania które zamówiliśmy były jednak małej wielkości i dość drogie (ok.45HKD). Jednak uważam, że warto było zobaczyć prawdziwą chińską restauracje z dala od zgiełku turystów. 

 
W całym mieście też pełno jest skuterów - identycznie jak w krajach południowo europejskich.


Dwa największe kasyna - Lisboa i Grand Lisboa.


Idąc w stronę centrum starałem się uchwycić blask mrugających świateł i neonów kasyn. Weszliśmy tylko do jednego - Grand Lisboa Casino. Przy wjeździe stał Rolls Royce, a w głównym holu kryształy kosztujące setki tysięcy Euro prezentowane są na tle marmurowych ścian oświetlanych z kryształowych kloszów. Warte zobaczenia są także ręcznie robione rzeźby Buddy i innych chińskich postaci. Jak widać bogactwo i przepych jest tu na porządku dziennym.


U serca miasta znajduje się malowniczy portugalski chodnik (calçada) na placu Largo do Senado. Wokół fontanny możemy spotkać niskie, kolonialne budowle w portugalskim stylu. 


Bardzo podobała mi się też wąska uliczka chińska, z całą masą niewielkich kramów i ulicznego jedzenia, gdzie można było kupić dość dziwne płaskie płaty mięsa(chyba bardziej na przekąskę niż na obiad). Roi się także od sklepów z cukierkami w stylu posypanych sezamem krówek, orzeszków itp.


Na końcu dochodzimy do słynnej fasady katedry św. Pawła, która jedyna zachowała się po pożarze w 1835 roku. Z wzgórza na którym stoi fasada rozpościera się ciekawa panorama miasta. 

 
Niestety z powodu braku czasu nie zwiedziliśmy reszty ciekawych miejsc. Wracając w stronę portu uchwyciłem jeszcze parę imponujących hoteli i kasyn...




Na pewno jeszcze wrócę do Macau za dnia, aby zobaczyć resztę wspaniałych miejsc...

2 komentarze:

  1. Do zobaczenia w Macau przy Waszej / Twojej kolejnej wizycie! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Koniecznie odwiedz również Taipe i Coluan, spokojniejsze i przyjemniejsze od Macau :-)

    Anka, Taipa

    OdpowiedzUsuń